Dzień dwunasty. Mariquita – Sesquile.

Dzień zaczęliśmy od ustrzelenia aparatami spacerujących flamingów.
Na śniadanie pierwszy raz mieliśmy nieco szerszy wybór.
Ja wybrałem rosół na kościach z kawałkiem mięsa, a trzech kolejnych uczestników jakiś miejscowy specjał śniadaniowy, który okazał się kawałkami mięsa wieprzowego z puree z ciecierzycy, a to wszystko ugotowane w liściach bananowca. Pozostali wybrali tradycyjną jajecznicę. Jednak jesteśmy mimo wszystko zdania, że lokalnych smaków trzeba próbować.

Początek trasy mieliśmy całkiem luźny, bo droga krajowa miała niewiele zakrętów, a ruch w niedzielę był niewielki. Po 20 km w miejscowości o japońsko brzmiącej nazwie Honda, skręciliśmy w prawo w równie mało krętą, jednak znacznie ładniejsza widokowo drogę. Pewnie Was nie zaskoczę, jak powiem, że dookoła były piękne zielone wzgórza.

Taką drogą jechaliśmy kolejnych parę kilometrów, po czym skręciliśmy już bezpośrednio w stronę Bogoty, od której oddzielały nas niewysokie, góry. Droga była bardzo dobrej jakości i fantastycznie kręta. Jechało nam się na tyle dobrze, że opony w zakrętach nam się pozamykały.


Widać droga była popularna wśród okolicznych motocyklistów, bo mijaliśmy ich sporo i to nawet na motocyklach większych niż 250 cm3, co jest w Kolumbii rzadkością. W końcu dojechaliśmy do serpentyny, która jako jedyny znany mi zakręt w Kolumbii jest nazwana i to nie byle jak, bo zakrętem aniołów. Znajdowaliśmy się na wysokości około 1000 mnpm i mieliśmy bardzo ładną panoramę na okolicę, ale muszę przyznać, że po takich widokach, jakie mieliśmy przez cały wyjazd ten już nie zrobił na nas większego wrażenia. Droga dalej wiła się w podobny sposób dając nam możliwość cieszenia się jazdą. Na obiad zjechaliśmy do całkiem sporego miasteczka i tu spotkało nas pewne zaskoczenie, bo do zapisanej wcześniej i polecanej restauracji stała około 50-osobowa kolejka na zewnątrz. Zrezygnowaliśmy więc z tego pomysłu. Na szczęście nieopodal było kilka kolejnych restauracji, więc żadnego problemu ze smacznym jedzeniem nie było. W drugiej części dnia niestety zbliżyliśmy się mocno do Bogoty, więc ruch zdecydowanie wzrósł, a my zwyczajnie musieliśmy już tylko dojechać do hotelu. Było trochę korków, ale po dwóch tygodniach wspólnego jeżdżenia grupa sprawnie przedostała się na drugą stronę. Do hotelu dojechaliśmy dość wcześnie, więc mieliśmy czas na odpoczynek, zdanie motocykli i wybranie się na kolację do miasteczka, która kontynuowaliśmy już tradycyjnym sposobem wspólna biesiada w hotelu. Jutro czeka nas transfer do Bogoty i zwiedzanie tego miasta.

Przeczytaj Całą relację z naszej wyprawy.

Powiązane artykuły

Read More

Relacja z wycieczki motocyklowej do Kolumbii, luty 2022

Read More

Dzień jedenasty. Salamina – Mariquita

Read More

Dzień dziesiąty. Sonson – Salamina.

Read More

Dzień dziewiąty. Guatape – Sonson.

Read More

Dzień ósmy. Pauna – Guatape.

Read More

Dzień siódmy, San Gil – Pauna.

Read More

Dzień szósty. San Gil, rafting.

Read More

Dzień piąty. Sam Andres – San Gil.

Read More

Dzień czwarty, El Cucuy – San Andres

Read More

Dzień trzeci, Duitama – El Cucuy