Drugi dzień jazdy rozpoczęliśmy fantastycznie.
Co prawda wciąż dokuczał nam jetlag więc wstajemy bardzo wcześnie,
chociaż dzięki temu mogliśmy zobaczyć piękny wschód słońca oświetlający magiczną panoramę widoczną z tarasu naszego hotelu.
Po wczesnym śniadaniu zabraliśmy ze sobą klapki i ręczniki bez dodatkowego bagażu pojechaliśmy pod wodospad.
Droga do niego była dość krótka ale wiodła przez malownicze pastwiska. Gdy dojechaliśmy na parking okazało się że jeszcze nie ma nawet obsługi żebyśmy mogli za niego zapłacić. Spotkaliśmy ich dopiero w drodze powrotnej.
Ścieżka z parkingu do wodospadu była piękna. Prowadziła przez dżunglę, najpierw krętą ścieżką dość stromo w dół doszliśmy do wiszącego mostu bujającego się pod naszymi stopami.
Po kolejnych 10 minutach tym razem drogi pod górę doszliśmy w końcu do celu naszej wycieczki. Wodospad może nie był wysoki bo miał około 10-12 metrów, za to był bardzo malowniczy, a woda bardzo czysta i rześka.
Nie zwlekając wskoczyliśmy do wody opływając spadająca kaskadę i urządzając konkurs skoków do wody. Orzeźwieni i uśmiechnięci ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu, gdzie zebraliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy w drogę. Pierwszą godzinę byliśmy jeszcze na dość niedużej wysokości przez co wysoka temperatura była trochę dokuczliwa. Niedługo potem skręciliśmy w góry i powietrze stało się bardziej rześkie a widoki bardziej spektakularne. Trudno to opisać jednym słowem bo w momencie kiedy wydawało się że widziałeś coś niesamowitego to za następnym zakrętem widok okazywał się jeszcze lepszy.
Małym minusem tej drogi było to, że to właściwie jedyna droga prowadząca w tym kierunku więc było sporo innych uczestników ruchu w tym dużych ciężarówek które ciężko było wyprzedzić. Droga wiodła ciągle w górę aż znaleźliśmy się na wysokości dwóch i pół tysiąca m gdzie musieliśmy założyć coś cieplejszego by dalej jechać. Licznik zatrzymała się na 3400 m nad poziomem morza skąd zjechaliśmy nieco niżej nad jezioro Tota, które jest ogromnym i jednocześnie najwyżej położonym jeziorem w Kolumbii. Jego tafla znajduje się na poziomie 3000 m nad poziomem morza.
Zatrzymaliśmy się w restauracji, która specjalizowała się w różnego rodzaju mięsach z grilla.
Zamówiliśmy mix mięs z grilla, gdzie oprócz standardowej wołowiny i piersi z kurczaka serwowano także mięso kapibary, które okazało się pyszne. Wszystko było podane z guacamole, smażonym bananem, ziemniakiem, smażonym grubym plackiem z mąki kukurydzianej i juką, więc nawet dodatki nas zaskoczyły.
Wszystko jednak było bardzo smaczne. Na koniec uczestnicy zamówili sobie po kawie, a jako że ja kawy nie lubię wybrałem inny losowy napój z kategorii bebidas calientes, czyli gorące napoje.
Okazało się że dostałem w miseczce coś przypominającego zupę z trzciny cukrowej, z dodatkiem sera i wspominanego wcześniej placka z kukurydzy. Smakowało to co najmniej dziwne, nie mogę powiedzieć że było niesmaczne, jednak na pewno nie będę fanem tego dania.
Podczas posiłku rozpętała się burza także mieliśmy trochę szczęścia że byliśmy akurat pod dachem. Wyjeżdżając ubraliśmy się w przeciw deszczówki tylko po to żeby przekonać się że po kilku kilometrach całkowicie przestało padać a asfalt zrobił się suchy. Ostatecznie ich jednak nie zdejmowaliśmy ponieważ zaczynało zmierzchać a na tej wysokości robiło się już chłodno. Na szczęście ostatnie kilkanaście km prowadziło przez teren zurbanizowany więc nie jechaliśmy w ciemnościach. Wieczór w hotelu spędziliśmy przy piwku omawiając i rezerwując atrakcje na kolejne dni, w tym lot paralotnią oraz rafting. Będzie się działo!