Wieczorem znaleźliśmy pęknięcie bagażnika w jednym z motocykli, więc nasz lokalny opiekun na szybko załatwił spawacza.
Na dobrą sprawę poszło na tyle sprawnie, że nie zdążyliśmy zjeść śniadania zamówionego na siódmą, a był już z powrotem. Zebraliśmy się dość wcześnie, bo dziś czekał nas najdłuższy dzień naszego wyjazdu. Trasa tropikalna kręciła się po górskich zboczach, a my co zakręt oglądaliśmy coraz to lepsze widoki. Przy drodze pojawiły się też miejscami mini wodospady, spływające po skałach gdzieś pod drogę. Przy jednym z nich porobiliśmy sobie zdjęcia. Niebo było nieco zachmurzone, więc co prawda nieco widoków nam to zabrało, ale za to temperatura była idealna do jazdy motocyklem.
Niedługo potem trafiliśmy na roboty drogowe, które nas zatrzymały. Patrząc na pracujące koparki i rozkopaną drogę miałem wrażenie, że będziemy tam stać kilka godzin, a alternatywnej drogi nie było. Na szczęście chłopaki uwinęli się w 20 minut, rzucając jakieś płyty przez wykopaną dziurę i zasypując obie strony piaskiem. Za Otanche asfalt nam się skończył. Trasa wiodła przez dżunglę.
Stwierdzam, że jest jeszcze dużo rzeczy na świecie, których nie widziałem, ale wydaje mi się, że zielonej góry porośnięte dżunglą i drogi szutrowe wijące się po zboczach to jeden z najpiękniejszych widoków, jakie istnieją dla podróżnika motocyklisty.
Klimat trasy był niesamowity. Wielokrotnie przejeżdżaliśmy przez strumyki przecinające drogę, co raz jechaliśmy w górę i wjechaliśmy w mgłę, niedługo potem zjechaliśmy w dół, ciesząc się słońcem. Trasa jest totalnie fantastyczna. Chciałbym coś więcej o niej powiedzieć, używać jakichś kwiecistych opisów, ale przyznam, że nie potrafię. Moim zdaniem to jedno z ładniejszych miejsc, jakie widziałem.
Pod koniec tego odcinka trasa wiodła nas w dół, więc robiło się coraz cieplej. Nie mamy termometrów w motocyklach, ale jestem pewien, że było 30 plus.
Niestety w drugiej połowie musieliśmy się przenieść na drogę krajową, żeby przedostać się w stronę Guatape. Ta część nie była już tak przyjemna. Choć nie można powiedzieć, że okolice nie była ładna, tak niestety wzmożony ruch zwłaszcza ciężarówek mocno popsuł pozytywne odczucia z trasy. Po drodze zrobiliśmy sobie przystanek w Hacienda Nápoles. Już od dawna na terenie tej posiadłości Escobara jest zoo i park wodny, ale do niedawna była jeszcze brama z samolotem, którym ponoć przerzucano narkotyki na stronę USA. Jakieś dwa lata temu najpierw zdemontowano samolot, a potem całą bramę. Teraz z tego wszystkiego został różowy hipopotam. Widać, że Kolumbijczycy jednak nie bardzo chcą przypominać o tej ciemnej stronie swojej historii. Jest tu też restauracja w stylu afrykańskim, średnio pasującym do czegokolwiek. Zjedliśmy tam obiad, część grupy z ciekawości zdecydowała się na koninę, choć jak przyszło co do czego, to nie skradła serc wszystkim jedzącym. Dalsza część trasy to kolejny odcinek zatłoczonej drogi krajowej, z której skręciliśmy w bok do Guatape, gdzie trasa zaskoczyła nas tym, że była zatłoczona nawet jeszcze bardziej. Na szczęście kilometrów nie zostało już dużo i tuż po zachodzie słońca dojechaliśmy na miejsce.